Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 28 grudnia 2010

o 21:53 , Autor: Rafał 0 komentarze

Opinia publiczna jest od pewnego czasu poruszona pewnym nagraniem, które odnalezione zostało w czeluściach serwisu YouTube. Film ten przedstawia małe dziecko, które w brutalny sposób znęca się nad kotem. Sprawą zainteresowała się nie tylko policja, ale również polscy internauci zgromadzeni m.in. na serwisie Wykop.pl

Wykopowicze mają już spore doświadczenie związane z wyszukiwaniem internetowych przestępców. Warto wspomnieć tutaj sprawę sprzed roku, kiedy to inny młodociany sadysta znęcał się nad swoim kotem. Wskazówki internautów koniec końców doprowadziły do aresztowania chłopaka i skazania go za znęcanie się nad zwierzętami. Kot, który był obiektem ponurych zabaw, został zabrany do lokalnego schroniska.

I tym razem internauci rozpoczęli zakrojone na szeroką skalę poszukiwania osoby, która na serwisie YouTube kryła się pod pseudonimem Sharki175. W tym miejscu ujawnia się jednak głupota niektórych pseudo-detektywów (a nieszczęścia chodzą parami). Jeden z poszukiwaczy najwidoczniej przeszukiwał zasoby internetowe pod kątem nazwy "Sharki". Nie zwrócił jednak uwagi, że jest to dosyć popularny pseudonim i wiele osób z niego korzysta. Ostatecznie ktoś nadgorliwy opublikował dane 15-letniego Pawła Mariusza S. z miejscowości Leśna, znanego wśród swoich znajomych pod ksywą "Sharki", a który na YouTube korzysta z konta o nazwie "Sharki1200" (175 i 1200 - widać różnicę?).

Mało kto pomyślał, aby sprawdzić, czy rzeczywiście ów Paweł jest autorem feralnego filmiku. Na konta w serwisach społecznościowych 15-latka zaczęły napływać wszelkiego rodzaju bluzgi, obelgi, groźby i inne ataki osobiste.





Wystarczy jedynie spędzić chwilę czasu na obejrzenie profilu "podejrzanego", aby nabrać słusznych podejrzeń co do zasadności ataku tej konkretnej osoby. Sam poszkodowany opublikował następujące oświadczenie:


(no dobra, screen WordPada wygląda zabawnie - zakładam, że autor działał pod wpływem emocji)

Obecnie polska policja nawiązuje kontakt z administracją serwisu YouTube w celu dokładnego namierzenia autora filmu. Od tego służby dzieli już tylko jeden mały krok w stronę aresztowania rodziców młodocianego sadysty. I mam nadzieję, że kara dla nich będzie bardzo surowa - bo nie jest tutaj winny niczego nieświadomy malec, tylko rodzice, którzy nie potrafią wychować dzieciaka i zachęcają go do sadystycznych zachowań.

A internautom życzę przede wszystkim zdrowego rozsądku.

UPDATE (29.12.2010, 22:00) - policja odnalazła autora filmu. Jest nim rzeczywiście 15-latek, ale pochodzący z Krakowa. Wyszło na to, że równie fałszywe okazały się inne donosy internetowych pseudo-detektywów, które wskazywały na pewnego 19-latka, 21-latka, a nawet 30-letniego nauczyciela (jeden z internautów chwalił się, że nawiązał kontakt z jego uczniami i ostrzegł ich przed sadystycznymi upodobaniami wychowawcy):


Jak to powinna skomentować dzisiejsza młodzież? "Rzal i bul"?

Czytaj dalej...

niedziela, 25 lipca 2010

o 19:30 , Autor: Rafał 0 komentarze

Po zakończeniu pierwszej części sesji egzaminacyjnej, mogłem nareszcie wyruszyć w planowaną od dłuższego czasu podróż rowerową. Trasa prowadziła z Przemyśla do Białegostoku wschodnimi terenami Polski. Pojechaliśmy w dwie osoby - ja oraz Mupet. Maciek opisał wyprawę na swoim blogu, ja jednak jego opis uzupełnię jeszcze o własne przemyślenia.

Samo rozpoczęcie wyprawy opóźniło nam się o jeden dzień. Wstępny dzień startu - 7 lipca 2010 - okazał się niemożliwy ze względu na ulewę przechodzącą przez Przemyśl. Postanowiliśmy odczekać jeden dzień, a czas wolny wykorzystałem na pokazanie Mupetowi mojego rodzinnego miasta (choć pogoda zniechęcała do zwiedzania).



Ruszyliśmy w czwartek. Pierwszy dzień można nazwać rajdem przez Podkarpacie - zrobiliśmy około 154 kilometry i wczesnym wieczorem dojechaliśmy do Zamościa, gdzie mieliśmy umówiony nocleg u rodziny koleżanki. Pokonalibyśmy jednak tą trasę zdecydowanie szybciej, gdyby nie niemiły wypadek, który miał miejsce za miejscowością Adamów - banda gówniarzy uznała, że fajnie jest "postraszyć rowerzystów". Koniec końców Mupet skończył z uszkodzonym bagażnikiem i pozostałe 18 kilometrów musiał przejechać z torbą na plecach.

Drugi dzień zaczął się od poszukiwania dobrego zakładu blacharskiego, regulacji rowerów i zwiedzania centrum Zamościa.



Po południu ruszyliśmy w dalszą trasę. Przejechaliśmy m.in. przez Stary Majdan i Wojsławice - miejscowości, w których rozgrywa się akcja książek Andrzeja Pilipiuka opowiadających o Jakubie Wędrowyczu. Pod wieczór dojechaliśmy do Chełma, gdzie rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu. Wobec braku pól namiotowych, zaczęliśmy szukać schroniska młodzieżowego. Okazało się jednak, że w schronisku nie ma dla nas miejsc i odesłano nas do pokojów gościnnych lokalnego MOSiRu. 63 złote za dwuosobowy pokój z łazienką i telewizorem to wprawdzie niedużo, ale zdecydowanie kolidowało to nam z "niskobudżetową myślą przewodnią" naszej wycieczki.



Trzeci dzień to dalszy atak na północ. We Włodawie zjedliśmy w jakimś lokalnym barze-melinie paskudne placki ziemniaczane (zawsze powtarzam - chcąc zjeść obiad w jakimś podejrzanym lokalu, zawsze kupuj placki ziemniaczane - jeśli coś w nich żyło, to rozgrzany olej na pewno to zabił) i ruszyliśmy w dalszą trasę. Zatrzymaliśmy się dopiero w miejscowości Dołhobrody, gdzie w lokalnej szkole podstawowej zorganizowane zostało sezonowe schronisko młodzieżowe. Mieliśmy przyjemność "otworzyć sezon" - byliśmy pierwszymi gośćmi schroniska w tym roku. Koszt noclegu dla studenta to jedynie 8 złotych, w zamian mieliśmy do dyspozycji całą szkołę. Kąpiel w umywalce, rozłożenie śpiwora na łóżku polowym i lulu.



Czwartego dnia postanowiliśmy lekko zmniejszyć tempo - przydatny był lekki odpoczynek oraz starałem się rozplanować jazdę w taki sposób, aby w kolejnych dniach trafiać w takie regiony, w których nie byłoby problemu ze znalezieniem noclegu. Po drodze odwiedziliśmy Monaster Świętego Onufrego w Jabłecznej, jeden z pięciu prawosławnych monasterów męskich w Polsce. Mały klasztor robił jednak wielkie wrażenie swoimi złoconymi ozdobami oraz zadbanym przyklasztornym ogrodem. Na terenie klasztoru znajdowała się również studnia ze "świętą wodą" - w smaku bardzo mocno zajeżdżała żelazem, ale przynajmniej była bardzo zimna. Napełniliśmy bidony i ruszyliśmy dalej.





Dojechaliśmy do Terespola, gdzie nocowaliśmy w schronisku młodzieżowym zorganizowanym w lokalnej szkole. Koszt - znów tylko 8 złotych. Co ciekawe, otrzymaliśmy do własnej dyspozycji klucze do całego budynku. Pozostawiliśmy więc nasze rzeczy w szkole i wieczorem udaliśmy się do okolicznej pizzerii, gdzie obejrzeliśmy finał Hiszpania-Holandia (niestety tylko do 90 minuty, bo musieliśmy się wcześniej położyć spać - Iniesta mógł się trochę pośpieszyć!).



Piąty dzień miał być ciekawym atakiem na województwo Podlaskie, zapoczątkowanym przeprawą przez Bug. Dojechaliśmy do miejscowości Gnojno, gdzie kursuje prom na Bugu do Niemirowa. Prom stał przy drugim brzegu, a do drzewa jego właściciel przybił tabliczkę z numerem telefonu. Był jednak jeden problem - całkowity brak zasięgu. Musieliśmy się cofnąć w kierunku wioski, dopiero tam byłem w stanie dodzwonić się pod podany numer. Niestety takiej odpowiedzi się nie spodziewałem - promy na Bugu były nieczynne ze względu na wysoki stan rzeki. Musieliśmy przejechać prawie 30 kilometrów do najbliższego mostu w Kózkach.



Po drodze zjedliśmy pyszny obiad w jednym z gospodarstw agroturystycznych. Kosztował 15 złotych, ale ilość i jakość jedzenia warta była swojej ceny. Było to gospodarstwo agroturystyczne "U Małgosi" w Mierzwicach. Po pewnym czasie dojechaliśmy do mostu, przejechaliśmy Bug i ruszyliśmy z powrotem na wschód. Przed Mielnikiem zatrzymaliśmy się na polu namiotowym, gdzie przenocowaliśmy w namiocie. Już w nocy pogoda zaczęła się psuć...



Plany na szósty dzień również były ambitne - planowaliśmy dojechać do Białowieży i przenocować tam na polu namiotowym. Pogoda jednak pokrzyżowała nam te plany - zostaliśmy zaskoczeni przez potężną burzę połączoną z ulewą i gradobiciem (to ta sama nawałnica, która zalała Białystok). Przez dwa kilometry przedzieraliśmy się przez ścianę wody, chcąc dojechać do schroniska w Dubiczach Cerkiewnych. Po raz pierwszy to my wyprzedzaliśmy samochody - kierowcy byli zmuszeni do zatrzymywania się na poboczu ze względu na zerową widoczność. Przemoczeni i obici przez grad dojechaliśmy do schroniska - tam umyliśmy się i zaczęliśmy osuszać nasze rzeczy (niestety wodoodporne sakwy nie były projektowane pod ulewy przypominające ścianę wody). Jedynym gorącym posiłkiem tego dnia były dla nas upolowane przez Mupeta w lokalnym sklepie "gorące kubki" oraz wyprodukowane przez nas "zapiekanki" z chleba, pasztetu i serków Hohland (schronisko było zaopatrzone w mikrofalówkę).



Wygląda pysznie, prawda? Wieczorem do schroniska dojechała ośmioosobowa grupa młodych kolarzy z częstochowskiego Klubu Turystyki Rowerowej, którzy również jechali trasą Przemyśl-Białystok. Wysportowane chłopaki, mieli jednak całkiem inną taktykę jazdy. My wysypaliśmy się do 8:00, oni zrywali się już o 5:00. Robili dziennie około 130 kilometrów trasy (my pierwszego dnia zaszaleliśmy i zrobiliśmy 154 kilometry na trasie Przemyśl-Zamość, a potem spokojniej po około 80-100 kilometrów dziennie). W Dubiczach Cerkiewnych pozostał po nas wpis w księdze gości nabazgrany moim paskudnym pismem.



Kolejnego, siódmego dnia pogoda się uspokoiła i ruszyliśmy do Białowieży przez Hajnówkę. Przed Białowieżą odwiedziliśmy Rezerwat Pokazowy Żubrów, gdzie nareszcie miałem okazję zobaczyć na własne oczy prawdziwego żubra. W samej Białowieży zjedliśmy obiad i ruszyliśmy przez puszczę do Narewki, gdzie miało znajdować się kolejne schronisko. Okazało się jednak, że schronisko, a raczej "zielona szkoła" już od dawien dawna nie funkcjonuje, pozostała po nim jedynie rozpadająca się buda i zardzewiały symbol schroniska. Ponieważ pogoda nie zachęcała do rozbijania namiotu (w każdej chwili mogła znów zaatakować nas ściana deszczu) zaczęliśmy szukać najtańszego noclegu w okolicy - nasz wybór padł na pokoje gościnne "Darz Bór" w Gruszkach pod Narewką.



Ósmy dzień to rajd na Białystok, gdzie mieliśmy umówiony nocleg u naszego kolegi ze studiów. Dojechaliśmy tam już wczesnym popołudniem, a licznik rowerowy zatrzymał się na 690 kilometrze. Przez kolejne kilka dni odpoczywaliśmy w domku letniskowym kolegi, znajdującym się w miejscowości Danowskie pod Augustowem. Tam już dojechaliśmy samochodem.



Ponieważ czas nas gonił (a raczej gonił Mupeta), na południe wracaliśmy pociągiem bezpośrednim relacji Białystok-Zakopane. Pociąg miał zaskakująco mało pasażerów - od początku do końca mieliśmy cały przedział dla siebie (ba, nawet sąsiadujące z nami przedziały były puste). Wysiedliśmy na krakowskim dworcu głównym, skąd Mupet pojechał do swojej Wieliczki, a ja ruszyłem w dalszą kolejową trasę do Przemyśla. Niestety komfort jazdy już był dużo gorszy - interregio był tak zapchany, że w przedziale dla rowerów zabrakło miejsc STOJĄCYCH. Jakoś wepchałem się ze swoim rowerem i dobre cztery godziny spędziłem siedząc na walizce.

Moje przemyślenia po wyprawie? Na pewno jest jedno - dałem radę, choć parę osób nie wierzyło, że jestem w stanie przejechać tyle kilometrów (i co teraz, cwaniaki?! ;-]). Mało tego - nawet nie czułem dużego zmęczenia. Jedyny problem fizyczny, który doskwierał to oparzenia - są jednak środki, które pozwalają temu zapobiec. Gdyby nie ograniczenie czasowe Mupeta, to mógłbym całkiem spokojnie ruszyć dalej i nawet przejechać całe Inflanty, co od dawna mam w planach.

Jedną rzecz muszę zaznaczyć - owady. Wszyscy żalą się na komary, a ja mogę powiedzieć, że komary to pikuś. Największym problemem były dla nas tzw. końskie muchy, które nieraz całymi stadami goniły nas po polach i nie pozwalały na postój (atak kilkudziesięciu sztuk naprawdę nie jest przyjemny). Obliczyliśmy jednak, że muchy te zaczynają za nami nie nadążać przy prędkości 23 km/h - problem jednak, że cwaniaki nieraz siadały na naszych sakwach i jechały z nami czekając na odpowiednią okazję do ataku.

Czy jeszcze raz bym pojechał na taką, a nawet dłuższą wyprawę rowerową? Oczywiście! Już mam nawet nowe pomysły (bój się Mupet, bój...)!


Czytaj dalej...

czwartek, 22 kwietnia 2010

o 20:09 , Autor: Rafał 0 komentarze

Ten post pierwotnie powinien dotyczyć szczegółowej relacji z konwentu Magnificon 8 i zabawy Pillow Fight z 10 kwietnia 2010. Wiadomo jednak, że tego dnia miała miejsce jedna z najtragiczniejszych katastrof lotniczych w historii Polski. Nie mam jednak zamiaru poruszać tematu katastrofy i pogrzebu Prezydenta, ponieważ inni napisali o tym już wystarczająco dużo. Wolałem ciszę.

Pillow Fight, czyli spontanicznie organizowana krakowska walka na poduszki, została równie spontanicznie odwołana. Zastąpił ją żałobny przemarsz studentów pod Krzyż Katyński.

Magnificon jednak się odbył, choć w mocno okrojonej formie. Nie chciałbym być w skórze organizatorów - z jednej strony nagła żałoba narodowa, a z drugiej mnóstwo ludzi, którzy przyjechali nawet z drugiego końca Polski. Ostatecznie zadecydowano o rezygnacji z najgłośniejszych atrakcji (m.in. nocna dyskoteka, koncerty, Whose Line) i uczczeniu ofiar katastrofy minutą ciszy. Sytuację na konwencie dobrze oddaje komentarz Yanka pochodzący z ACP:

Konwent został otoczony pewną bańką przez którą nie docierały do uczestników sygnały z jakimi Wy mieliście doczynienia w TVN 24 czy TVPinfo. Nieliczne jednostki z dostępem do internetu, czy dzięki telefonicznym aktualizacjom od rodziców przekazywały strzępki informacji, które składały się w taką a nie inną całość. Do konwentowiczów nie trafiło orędzie, nie trafiło przemówienie Premiera i przedewszytkim nie widzieli oni listy ofiar czy czarno-białych zdjęć. Dla większości osób na konwencie - przynajmniej tych, których świadomość narodowa i dojrzałość pozwalała ogarnąć zaistniałą sytuacje - zginął symbol - Prezydent. Nie człowiek - Lech Kaczyński, nie jego współpasażerowie - lecz SYMBOL - pewnego rodzaju abstrakcyjna idea jaką kojarzyli z jego funkcją.

W chwili podania informacji o katastrofie na konwencie przebywało 2000 osób. Połowa z nich to nieletni - pozbawieni opieki czy środków na awaryjny powrót do domu. Pierwotna decyzja organizatorów jak i późniejsza dyrektora szkoły o nie odwoływaniu wydarzenia, nie pozostawianiu takiej ilości osób bez żadnej opieki jest zrozumiała. Ok. godziny 11 radiowęzeł przekazywał pierwsze komunikaty o zmianie charakteru konwentu, o konieczności zachowania powagi i uszanowania zaistniałej sytuacji. W chwilę potem spontanicznie powstały i zostały rozwieszone plakaty upraszające o stosowne zachowanie.

Rzeczywiście nie wszyscy konwentowicze potrafili zachować się godnie - nie szanując choćby ogłoszonej minuty ciszy. Lecz miejmy świadomość, że mamy doczynienia z dziećmi - z osobami które nie rozumiały charakteru tragedii.

Dopiero po przybyciu na teren szkoły Dyrektora i po jego oświadczeniu wygłoszonemu do wszystkich uczestników sytuacja uległa radykalnej zmianie. Dyrektor nazwał uczucie, skierował myśli wszystkich ku zadumie i refleksji i swoim autorytetem uświadomił wszystkim, iż miała miejsce prawdziwa katastrofa dotykająca swym ogromem całego Narodu. Jego wystąpienie zastąpiło osobom na konwencie to z czym Wy mieliście doczynienia w domach czy przed radioodbiornikami. Bańka otaczająca konwent częściowo pękła. Wiele osób uświadomi sobie ogrom tragedii dopiero gdy wróci do domów i ujrzy w telewizji twarze, które znali z codziennych wiadomości. Wtedy bańka otaczająca gości krakowskiego Magnificonu pęknie w pełni.

Wszędzie - nie tylko na konwencie - zdarzyły się osoby, które nie zrozumiały i nie zrozumieją tego co się stało - nic na to nie poradzimy i nie możemy z tego powodu oskarżać całości jaką jest konwent o brak szacunku czy niestosowne zachowanie. Uważam, że po nazwaniu tragedii po imieniu, wiele osób zachowało się dużo dojrzalej i dzielniej niż wskazywał by na to ich wiek.

Możecie mieć różne zdanie na temat reakcji organizatorów konwentu, dyrekcji czy uczestników. Natomiast apeluje o nie przeradzania najbliższych dni w bezsensowne spory i flejmy na temat Magnificonu. Swoją niechęć do ich decyzji będziecie mogli pokazać przy okazji następnego konwentu organizowanego przez Miohi - nie jadąc na niego.

Obecny czas powinniśmy poświęcić na zadumę i przemyślenie tragedii jaka dotkneła Nas wszystkich. Apeluje o nie kontynuowanie tematów podniesionych przez moich przedmówców - będzie na to czas gdy już umilkną żałobne dzwony.

Myślę, że nie mam nic więcej do dodania. Ja większą część czasu spędziłem na warsztatach ju-jitsu i projekcji anime. Obejrzałem oczywiście pokaz cosplayu, jednak połowa uczestników (z ponad setki) zrezygnowała w związku z zaistniałą sytuacją.

Podsumowanie Magnificonu? Tego się nie podejmę.

Pogrzeb Lecha Kaczyńskiego na Wawelu i protesty związane z nim? Mogę tylko powiedzieć, że w pełni popieram wpis na blogu Mupeta.

Czytaj dalej...

wtorek, 2 lutego 2010

o 15:14 , Autor: Rafał 2 komentarze

Niestety - pogarszający się stan mojego kolana (które wprawdzie nie przeszkadza mi w chodzeniu, ale zdecydowanie utrudnia np. chodzenie po schodach) zmusił mnie do zanurzenia się po raz pierwszy w najbardziej zagadkowej organizacji na świecie, która powszechnie zwie się polską służbą zdrowia.

Moją wędrówkę ku zdrowiu musiałem oczywiście rozpocząć od najniższego szczebla, czyli lekarza pierwszego kontaktu. Po załatwieniu terminu i odczekaniu swego w kolejce, Pani Doktor od razu wypisała mi skierowanie na leczenie specjalistyczne do chirurga-ortopedy. Kolejnym krokiem było załatwienie terminu wizyty w poradni specjalistycznej w wybranym przeze mnie szpitalu. Mój wybór padł na Wojewódzki Szpital Specjalistyczny im. L. Rydygiera w Krakowie.

Pierwsze co mnie uderzyło, to wyjątkowo ciekawe oznakowanie szpitala. Wszystkie możliwe punkty rejestracji do poradni specjalistycznych zostały ładnie oznakowane - z wyjątkiem mojej, czyli Poradni Chirurgicznej. Na szczęście szatniarki, pracujące jednocześnie jako punkt informacyjny, całkiem porządnie wytłumaczyły mi w jakim kierunku powinienem się udać szpitalnym labiryntem - tzw. "tablice informacyjne" można rozbić o kant tyłka, bo z ich pomocą człowiek nie jest w stanie gdziekolwiek trafić. Po dwóch skrętach w lewo, minięciu ostrego dyżuru i kilku kolejnych bloków szpitala, dotarłem do rejestracji Poradni Chirurgicznej.

Dwa okienka rejestracji, spora kolejka. Być może wszystko mogło by odbyć się zdecydowanie sprawniej, ale "królami szpitala" są oczywiście (znane z autobusów miejskich) turbobabcie i turbodziadki, które uwielbiają wpierniczać się na początek kolejki. Jeśli ktoś zwróci im uwagę, to oczywiście szybko odpyskują, że "przecież oni stoją tu od 7 rano" (miałem ochotę odpowiedzieć, że gó*no mnie to obchodzi, ale jakoś się powstrzymałem).

Jakoś dopchałem się do tego okienka i przedstawiłem odpowiednie dokumenty. Termin wizyty mam wyznaczony na początek kwietnia. Z mojej rozmowy z lekarką pierwszego kontaktu wynika, że powinienem raczej spodziewać się zabiegu artroskopii - a to wiąże się również z wcześniejszym przeprowadzeniem serii szczepień przeciw żółtaczce (na wszelki wypadek). Pożyjemy, zobaczymy.

Ktoś zapyta - dlaczego męczysz się z NFZ, zamiast iść od razu do prywatnego gabinetu? Odpowiadam - rodzice od lat płacą składki na służbę zdrowia, to dlaczego mam nie skorzystać z czegoś, co mi się należy? Póki mam siłę, to wycisnę z NFZ tyle, ile się tylko da.

Z przyjemniejszych rzeczy: hemoglobina wróciła do normy i mogłem dziś dwunasty raz oddać honorowo krew. Legitymacja krwiodawcy zapełniona, "na dniach" powinienem otrzymać nową, tym razem z twardymi okładkami. Do odznaki 3 stopnia brakuje jeszcze dwóch oddań krwi.

Ja wracam do zjadania moich darmowych czekolad, a wszystkim walczącym z polską służbą zdrowia polecam utwór zespołu Czarno-Czarni:



Czytaj dalej...

środa, 11 listopada 2009

o 11:37 , Autor: Rafał 0 komentarze

Dziś Święto Niepodległości, które obchodzimy na cześć odrodzenia państwa polskiego po 123 latach zaborów. Jeśli zadamy pierwszemu lepszemu obywatelowi pytanie: czy Polska jest niepodległa? - najczęściej usłyszymy odpowiedź "tak". Czy aby na pewno jest to prawidłowa odpowiedź?

Słowo "niepodległość" oznacza "niezależny od innych", "niepodatny na inne wpływy", "niezależność państwa od formalnego wpływu innych jednostek politycznych". Czy jednak taki kraj jak Polska jest krajem niepodległym w świetle takiej definicji? Oczywiście, że nie. Polska należy do wielu organizacji międzynarodowych takich jak NATO, ONZ, OECD, WTO, czy Unia Europejska. Organizacje te narzucają swoim członkom pewne prawa, obowiązki i ograniczenia. Nie ma w tym przypadku pełnej wolności i swobody - są ustalone pewne normy, których nie można przekraczać. Podsumowując - nie można nazwać niepodległym kraj, który jest odgórnie w ten sposób kontrolowany. Polska nie jest niepodległym krajem.

Czy jednak brak niepodległości jest złym rozwiązaniem? Ludzie zawsze potrzebowali kontroli i narzucenia pewnych reguł gry - brak reguł najczęściej prowadził do wzajemnej nienawiści, kłótni i walki. Współpraca na równych zasadach (a równe zasady są wymuszone właśnie przez narzucone prawa i obowiązki) jest kluczem do dobrych relacji między państwami.

A więc jaka ta Polska jest? Odpowiedź brzmi: suwerenna. Niestety humaniści zawsze muszą coś pokręcić, więc podam najbardziej odpowiednią wg. mnie definicję suwerenności:

Suwerenność państw jest jednym z podstawowych terminów prawa międzynarodowego. Oznacza ona niezależność państwa, wyrażająca się w posiadaniu osobowości prawnej, stanowiącej najwyższą władzę na danym terytorium. Państwo suwerenne jest zatem w stosunkach międzynarodowych podmiotem prawa międzynarodowego. Władze państwowe mogą więc podejmować dowolne działania, takie, jak uznają za najkorzystniejsze dla interesów danego państwa. Jednakże granicą wykonywania władzy suwerennej jest poszanowanie suwerenności pozostałych podmiotów prawa międzynarodowego oraz norm, które przyjęły na siebie w wyniku podpisywania różnego typu zobowiązań prawno - międzynarodowych.


A teraz pytanie: czy są na świecie państwa w pełni niepodległe? Jedyne co mi przychodzi do głowy to małe niepodległe wysepki gdzieś na Oceanie Spokojnym... No i większe totalitaryzmy, które prędzej czy później i tak upadną (świat z reguły nie pozwala zbyt długo istnieć indywidualnym buntownikom).

Na koniec: cześć i chwała polskim żołnierzom z czasów I wojny światowej, którzy przeszli Wisłę, przeszli Wartę...

PS. TVN24 tytułuje dzisiejsze obchody nazwą "91 lat niepodległości". Abstrahując od mojego powyższego wywodu - jakie 91 lat niepodległości? Ktoś tu zapomniał o 6 latach zaboru hitlerowsko-radzieckiego oraz 44 latach sowieckiego komunizmu. Prawidłowy tytuł powinien brzmieć "41 lat niepodległości".

Czytaj dalej...