sobota, 19 września 2009
Określenie "filler" dobrze znane jest fanom anime - tym mianem określa się odcinki, których fabuła odbiega od mangi i (najczęściej) przedstawia poboczne przygody głównych bohaterów. Reakcje na fillery są różne: fani "Bleach" najczęściej otrzymują ciekawe i dopracowane odcinki, natomiast widzowie serii "Naruto" zazwyczaj ziewają i miewają myśli samobójcze oglądając koślawe twarze głównych bohaterów. Warto też wspomnieć o legendarnej serii "Dragon Ball Z", w której fillery stanowiły blisko 65% wszystkich odcinków (dopiero w tym roku Japończycy podjęli się wydania DBZ bez fillerów pod nowym tytułem "Dragon Ball Kai"). Jednakże nie o anime będzie ten wpis, tylko o serialu "Miecz prawdy" emitowanym obecnie w piątki na kanale TVP1.
"Miecz prawdy" to seria fantasy autorstwa Terry'ego Goodkinda, na którą składa się 11 obszernych tomów. Ciekawa i wciągająca, ale pod koniec zaczyna trochę przynudzać (w tym miejscu moja odezwa do pisarzy fantasy: nie podpisujcie z góry umowy na napisanie 10+ tomów, bo szybko skończą wam się pomysły).
Prawa do ekranizacji pierwszego tomu wykupił Sam Raimi (tak, to ten gość od Spidermanów, Xeny i Herculesa). Planował początkowo stworzyć pięcioodcinkowy miniserial, ale jakieś siły nieczyste podpowiedziały mu wyjątkowo głupi pomysł: FILLER! I w ten oto sposób ekranizacja książki została zapchana wyjątkowo głupawymi przygodami pobocznymi, o których nie ma ani słowa w książce. Pal licho te fillery - ciężko to w ogóle nazwać ekranizacją. Lista nieścisłości jest ogromna, a niektóre z nich będą musiały wywołać efekt domina w kolejnych odcinkach (to właśnie szczegóły, na które początkowo czytelnik nie zwracał uwagi, stawały się później bardzo istotne w końcowych rozdziałach). W rękach dobrego reżysera seria mogła by osiągnąć status blockbustera, ale ślepe zamiłowanie do fillerów zmusza do postawienia tego serialu w jednym rzędzie z innymi tasiemcami, które są dziełem tego samego reżysera: wyżej wspomnianej "Xeny - Wojowniczej Księżniczki w skórzanym wdzianku" i "Herculesa - Mięśniaka w skórzanych spodniach". A w lipcu rozpoczęły się zdjęcia do drugiego sezonu...
No cóż, ale na mojej filmowej liście top-porażek wciąż niepodzielną pozycję lidera utrzymuje "Dragonball: What the f*ck is this shit".
0 komentarze:
Prześlij komentarz